Czy pamiętacie stary,
polski film „Gangsterzy i Filantropi”, w którym Wiesław Michnikowski sprawdzał
w warszawskich restauracjach poziom alkoholu w alkoholu i ilość gramów kotleta
schabowego na talerzu? Jeśli z racji wieku nie pamiętacie, to polecam, gdyż
idee z filmu wciąż są aktualne. Co prawda nie sądzę, aby pomysłodawcy i twórcy
gadżetu DietSensor wzorowali się na naszej kinematografii lat sześćdziesiątych
ubiegłego wieku, ale ogólna koncepcja jest zbliżona.
DietSensor sprawdzi, co jesz!
DietSensor jest ciekawym urządzeniem, które nie tylko jest w stanie odczytać kod
paskowy i na jego podstawie podać skład produktu, ale również dzięki
spektrometrii potrafi rozpoznać dany produkt spożywczy i korzystając z robiącej
wrażenie bazy danych (ponad 600.000 potraw) określić, co mamy na talerzu.
Genialne w swej prostocie?
Patrząc przez pryzmat innych
gadżetów zaśmiecających nasze otoczenie, można śmiało bronić tezy, że DietSensor ma w sobie coś z rozwiązań
genialnych, a przynajmniej faktycznie użytecznych. Pomimo swoich licznych
ograniczeń (nie rozpozna powideł śliwkowych zawiniętych w naleśnik, skanuje
jedynie powierzchniową warstwę dania) przyda się każdemu, kto musi uważać na
niektóre składniki diety. Na czele z cukrem i z alergenami, których spożycie
może powodować poważne zagrożenia dla zdrowia i życia.
Całość nie jest najtańsza
(przynajmniej jak na nasze, polskie realia). Urządzenie kosztuje 249 USD, a
miesięczny abonament od 10 do 20 USD. Sporo, aczkolwiek sama koncepcja (nawet
uwzględniając ograniczenia) jest bardzo ciekawa. Co jak zawsze rodzi pytanie w
krajach uboższych niż USA: czy można ją wykorzystać do własnych celów?
DietSensor w wersji domowej
Oczywiście nie sposób
nauczyć się składu 600 tysięcy potraw wraz z ich wartościami odżywczymi. I
właściwie – po co? Jak twierdzi producent, na ich bazę danych składają się
potrawy z 50 krajów, co niewątpliwie jest osiągnięciem, ale w zdecydowanej
większości przypadków nikt z nas nie potrzebuje nawet jednego procenta zawartości
takiej bazy. Śmiem nawet twierdzić, że jeden promil to też zbyt wiele. Co rodzi
ciekawe pytanie – z ilu potraw składa się nasza dieta?
Jemy to, co kupujemy. Nie
ma więc potrzeby regularnego skanowania produktów na talerzu. Wystarczy
przejrzeć paragony ze sklepów i już dysponujemy wstępną listą naszej diety.
Oczywiście, przyrządzanie i obróbka termiczna znacząco wpływa na zawartość
tłuszczu w mięsie czy zawartość witamin w warzywach, musimy więc każdą potrawę
potraktować osobno i dla każdej pozyskać uśrednione dane dotyczące jej właściwości
odżywczych.
Na tej podstawie możemy
pokusić się o obliczenie, ile kalorii przyswajamy i ustalić, czy zapewniamy
naszemu organizmowi odpowiednią ilość kalorii, białek, węglowodanów, tłuszczów,
witamin i minerałów. Co oznacza, że do pracy należałoby zaprząc arkusz
kalkulacyjny i oczywiście wagę kuchenną (zwykle liczbę kalorii podaje się dla
100 gram produktu, a jego ilość na talerzu bez wagi pozostaje zagadką). Dużo
pracy, ale jeśli typowa dieta składa się z kilkunastu potraw, da się to zrobić.
Wiem, co jem, czyli dzięki Ci, USDA
Co do zawartości
poszczególnych składników w konkretnych daniach, to polecam amerykańską stronę US Department of Agriculture.
Znajdziecie na niej ogromną bazę danych dotyczącą potraw, dla których określono
praktycznie wszystko – od klasycznej ilości kalorii po zawartość poszczególnych
protein. Dodatkowo wyniki można posegregować pod względem interesującego nas
kryterium. Jeśli szukacie takiej strony, to polecam (informacje na stronach
agencji rządowych w USA są dostępne za darmo).
Strona nie jest jednak
doskonała. Największą wadą jest używa przez Amerykanów skala. Nie używają
typowej miary „w 100g. produktu”, za to używają „filiżanek” vel „kubków”, dzięki
czemu możemy porównać zawartość argininy w 166 gramach mąki kukurydzianej ze
102 gramami mąki żytniej. Czyli kubek w kubek ;-) Na szczęście klikając w produkt, który
szczególnie nas zainteresował, dostajemy skład również w przeliczeniu na 100g.
Uff! [poprawka! - można ustawić, aby zawartość składników była podawana w 100g. produktu - można to ustawić w okienku "Measure by:"]
Czy takie podejście
sprawdzi się w komponowaniu diety? Owszem. Jeśli zależy Wam na konkretnych
składnikach diety związanych, na przykład, ze sportem wytrzymałościowym, z
bodybuildingiem, z poprawą funkcjonowania układu krążenia, to wiedza o tym, co
tak naprawdę jemy, jest bezwzględnie konieczna i znacząco poprawi efektywność w
osiąganiu celów.
Wiem, co jem
Z drugiej strony wydatek
czasowy nie jest aż tak wielki, aby strony USDA nie przejrzeć pod kątem
typowych dla nas potraw. Śmiało można założyć, że amerykańska wersja średnio
wysmażonego steku wołowego nie różni się zasadniczo od jego polskiej wersji. A
tym samym stronę można traktować jako całkiem wygodny DietSensor. I, co więcej,
darmowy.
Smacznego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz