Translate

piątek, 27 maja 2016

Wiem, co jem, czyli DietSensor lub skład potraw wg USDA

http://samosiezrobi.blogspot.com/2016/05/wiem-co-jem-czyli-dietsensor-lub-skad.html
Czy pamiętacie stary, polski film „Gangsterzy i Filantropi”, w którym Wiesław Michnikowski sprawdzał w warszawskich restauracjach poziom alkoholu w alkoholu i ilość gramów kotleta schabowego na talerzu? Jeśli z racji wieku nie pamiętacie, to polecam, gdyż idee z filmu wciąż są aktualne. Co prawda nie sądzę, aby pomysłodawcy i twórcy gadżetu DietSensor wzorowali się na naszej kinematografii lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, ale ogólna koncepcja jest zbliżona.

DietSensor sprawdzi, co jesz!


DietSensor jest ciekawym urządzeniem, które nie tylko jest w stanie odczytać kod paskowy i na jego podstawie podać skład produktu, ale również dzięki spektrometrii potrafi rozpoznać dany produkt spożywczy i korzystając z robiącej wrażenie bazy danych (ponad 600.000 potraw) określić, co mamy na talerzu. Genialne w swej prostocie? 


Patrząc przez pryzmat innych gadżetów zaśmiecających nasze otoczenie, można śmiało bronić tezy, że DietSensor ma w sobie coś z rozwiązań genialnych, a przynajmniej faktycznie użytecznych. Pomimo swoich licznych ograniczeń (nie rozpozna powideł śliwkowych zawiniętych w naleśnik, skanuje jedynie powierzchniową warstwę dania) przyda się każdemu, kto musi uważać na niektóre składniki diety. Na czele z cukrem i z alergenami, których spożycie może powodować poważne zagrożenia dla zdrowia i życia.


Całość nie jest najtańsza (przynajmniej jak na nasze, polskie realia). Urządzenie kosztuje 249 USD, a miesięczny abonament od 10 do 20 USD. Sporo, aczkolwiek sama koncepcja (nawet uwzględniając ograniczenia) jest bardzo ciekawa. Co jak zawsze rodzi pytanie w krajach uboższych niż USA: czy można ją wykorzystać do własnych celów?

DietSensor w wersji domowej


Oczywiście nie sposób nauczyć się składu 600 tysięcy potraw wraz z ich wartościami odżywczymi. I właściwie – po co? Jak twierdzi producent, na ich bazę danych składają się potrawy z 50 krajów, co niewątpliwie jest osiągnięciem, ale w zdecydowanej większości przypadków nikt z nas nie potrzebuje nawet jednego procenta zawartości takiej bazy. Śmiem nawet twierdzić, że jeden promil to też zbyt wiele. Co rodzi ciekawe pytanie – z ilu potraw składa się nasza dieta?


Jemy to, co kupujemy. Nie ma więc potrzeby regularnego skanowania produktów na talerzu. Wystarczy przejrzeć paragony ze sklepów i już dysponujemy wstępną listą naszej diety. Oczywiście, przyrządzanie i obróbka termiczna znacząco wpływa na zawartość tłuszczu w mięsie czy zawartość witamin w warzywach, musimy więc każdą potrawę potraktować osobno i dla każdej pozyskać uśrednione dane dotyczące jej właściwości odżywczych. 

Na tej podstawie możemy pokusić się o obliczenie, ile kalorii przyswajamy i ustalić, czy zapewniamy naszemu organizmowi odpowiednią ilość kalorii, białek, węglowodanów, tłuszczów, witamin i minerałów. Co oznacza, że do pracy należałoby zaprząc arkusz kalkulacyjny i oczywiście wagę kuchenną (zwykle liczbę kalorii podaje się dla 100 gram produktu, a jego ilość na talerzu bez wagi pozostaje zagadką). Dużo pracy, ale jeśli typowa dieta składa się z kilkunastu potraw, da się to zrobić. 

Wiem, co jem, czyli dzięki Ci, USDA


Co do zawartości poszczególnych składników w konkretnych daniach, to polecam amerykańską stronę US Department of Agriculture. Znajdziecie na niej ogromną bazę danych dotyczącą potraw, dla których określono praktycznie wszystko – od klasycznej ilości kalorii po zawartość poszczególnych protein. Dodatkowo wyniki można posegregować pod względem interesującego nas kryterium. Jeśli szukacie takiej strony, to polecam (informacje na stronach agencji rządowych w USA są dostępne za darmo).


Strona nie jest jednak doskonała. Największą wadą jest używa przez Amerykanów skala. Nie używają typowej miary „w 100g. produktu”, za to używają „filiżanek” vel „kubków”, dzięki czemu możemy porównać zawartość argininy w 166 gramach mąki kukurydzianej ze 102 gramami mąki żytniej. Czyli kubek w kubek ;-) Na szczęście klikając w produkt, który szczególnie nas zainteresował, dostajemy skład również w przeliczeniu na 100g. Uff! [poprawka! - można ustawić, aby zawartość składników była podawana w 100g. produktu - można to ustawić w okienku "Measure by:"]

Czy takie podejście sprawdzi się w komponowaniu diety? Owszem. Jeśli zależy Wam na konkretnych składnikach diety związanych, na przykład, ze sportem wytrzymałościowym, z bodybuildingiem, z poprawą funkcjonowania układu krążenia, to wiedza o tym, co tak naprawdę jemy, jest bezwzględnie konieczna i znacząco poprawi efektywność w osiąganiu celów. 

Wiem, co jem


Z drugiej strony wydatek czasowy nie jest aż tak wielki, aby strony USDA nie przejrzeć pod kątem typowych dla nas potraw. Śmiało można założyć, że amerykańska wersja średnio wysmażonego steku wołowego nie różni się zasadniczo od jego polskiej wersji. A tym samym stronę można traktować jako całkiem wygodny DietSensor. I, co więcej, darmowy.

Smacznego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz