Na podstawie PixaBay (CC0 Public Domain) |
Pseudoszkolenia mają
kilka zalet, które sprawiają, że są jednym z najprostszych do zorganizowania i
jednocześnie jednym z najbardziej dochodowych biznesów. I nie w tym żadnej przesady.
Od czasu do czasu zdarza mi się recenzować różnego rodzaju szkolenia, uczestniczyć
w nich, tworzyć ich plany a nawet prowadzić różnego rodzaju warsztaty
praktyczne. Mam więc ten przywilej, że mogę spojrzeć na proces szkoleń i
pseudoszkoleń z różnych perspektyw.
Perspektywa uczestnika pseudoszkoleń
Większość z nas postrzega
każdy problem z własnej, egocentrycznej perspektywy. I nie ma w tym nic złego.
Ludzka psychika działa w oparciu o koncentrację na własnych potrzebach i
własnych celach (aczkolwiek uwielbiamy myśleć o sobie w kategoriach poświęcenia
dla innych). Udając się na szkolenie, zwykle opłacone przez korpo-pracodawcę,
mamy nadzieję na wzbogacenie własnej wiedzy, poprawie własnych umiejętności w
jakiejś dziedzinie czy wręcz zyskanie zupełnie nowych kompetencji. Logiczną
konsekwencją pozostaje więc to, że szkolenie powinniśmy postrzegać w
kategoriach osiągnięcia określonych celów. Postrzegamy?
Nie zawsze! Miałem
przyjemność rozmawiać z uczestniczkami „szkolenia” biznesowego, opartego na
koncepcji „czerwonego i niebieskiego oceanu”. W skrócie koncepcja oceanów mówi
o tym, iż lepiej znaleźć lub stworzyć rynek zbytu, na którym podaż nie nadąża
za popytem (czyli rynek, na którym jest dużo miejsca dla nowych graczy), niż
walczyć na rynku, na którym mamy duży popyt, ale jednocześnie dużą konkurencję.
Genialne w swej prostocie? Oczywiście! Odkrywcze? Ależ skąd! Koncepcja jest
równie stara, jak postęp technologiczny i handel, a samo jej opakowanie w niebieski
ocean i czerwony ocean spotkało się z mocna krytyką (vide: Wikipedia, Blue Ocean Strategy). Zgadniecie, jakie wnioski ze
szkolenia wyciągnęli uczestnicy, w zdecydowanej większości ludzie po studiach
związanych z ekonomią i z finansami?
Z perspektywy uczestników
szkolenie było doskonałe. Na pierwszym miejscu wymienili wspaniałego prowadzącego,
który okazał się doskonałym mówcą, potrafiącym zaprezentować problem niebieskich
i czerwonych oceanów w sposób przekonujący, zabawny, inteligentny, pełen ciekawych
analogii i dygresji. W branży szkoleniowej, a zwłaszcza pseudoszkoleniowej,
tacy ludzie to prawdziwy skarb. Nie tylko potrafią udowodnić dowolną tezę przy
pomocy dowolnych argumentów, ale również sprawić, by uczestnicy szkolenia byli
przekonani, iż kilka godzin poświęconych na słuchanie prelegenta było wartych
swojej ceny. Ceny, która zwykle drastycznie przewyższa wartość merytoryczną
pseudoszkolenia.
No właśnie, a co z ową treścią
merytoryczną, którą uczestnicy mieli wynieść z zajęć? Cóż. Przeciętna wiedza
nie wykraczała poza prosty, podlinkowany powyżej artykuł z Wikipedii. Na
szczęście, dzięki świetnemu prowadzącemu, nikomu to nie przeszkodziło ocenić pseudoszkolenie
pozytywnie. Pełen sukces.
Perspektywa organizatora pseudoszkoleń
Perspektywa organizatora
szkoleń jest diametralnie inna niż perspektywa klienta, co wynika z jego celów
biznesowych. Szkolenia organizuje się po to, by na nich zarobić. Jak? Podam Wam
klasyczny przykład hipotetycznego szkolenia dla 100 osób, kosztującego 1000
złotych od uczestnika. Wygląda tak: „Dzień dobry. Zapewne zadajecie sobie
Państwo pytanie, jak osiągnąć 100 tysięcy złotych przychodu na pojedynczym szkoleniu.
Zdradzę Wam ten sekret. Wystarczy zorganizować szkolenie o zarabianiu na
szkoleniach, zebrać 100 osób i sprzedać im uczestnictwo w szkoleniu po 1000 złotych
od osoby. Dziękuję, to wszystko”.
Śmieszne? Poniekąd. Niestety
czasami równie prawdziwe. Na szczęście duża część szkoleń polega na
przekazywaniu faktycznej wiedzy, opartej na praktyce i doświadczeniu
prelegentów, oraz dotyczy bardzo specyficznej tematyki, której nie znajdziecie
ani na Wikipedii, ani w podręcznikach i książkach. Jednocześnie nie brakuje firm
twórczo wykorzystujących powszechnie znane zagadnienia, nierzadko o wątpliwej
wartości merytorycznej, i budujących na nich szkolenia, które tak naprawdę szkoleniami
nie są. Stąd termin pseudoszkolenie.
Z punktu widzenia
organizatorów pseudoszkoleń kluczowym elementem jest wrażenie, jakie odniesie
uczestnik. A skoro treść merytoryczna pozostaje w zakresie wiedzy książkowej
(czy wręcz pochodzącej z Wikipedii lub blogów) szczególnie istotnym aspektem
staje się postawa prowadzącego dane szkolenie. Jeśli prowadzący będzie w stanie
wpłynąć na uczestników na tyle, by ci uwierzyli, że dana wiedza ma wartość
merytoryczną, szanse na ich powrót na kolejne pseudoszkolenie i wydanie
kolejnych „set” złotych rosną.
I tak kręci się ten świat,
jakby powiedział Bokonon, gdyby istniał.
Pseudoszkolenie z punktu widzenia wiedzy
Każde szkolenie bazuje na
wiedzy. Problem z pseudoszkoleniami polega na tym, że dana wiedza jest powszechnie
dostępna! Na przykład mogę przeprowadzić szkolenie z Excela z zakresu tablic
przestawnych, inkasując za nie po kilkadziesiąt (a może i kilkaset?) złotych od
każdego uczestnika. Mogę. I gwarantuję Wam, że wszyscy uczestnicy szkolenia byliby
bardzo zadowoleni! Jednakże mogę również odesłać potencjalnych uczestników do wyszukiwarki
Google, aby tam, po kilku kliknięciach, trafili na stosowne artykuły na blogach
dokładnie opisujące wszystkie zagadnienia związane z tworzeniem i stosowaniem w
praktyce tablic przestawnych w Excelu.
Oczywiście, w ten sposób
nie zarobię. Co więcej, nie zamierzam zarabiać na życie sprzedając coś, co jest
powszechnie dostępne (ale to jedynie luźna dygresja, na poły filozoficzna). Niestety,
taka postawa nie jest typowa i nieustająco przybywa pseudoszkoleń, które żadną
miarą nie wnoszą absolutnie nic ponad powszechnie dostępną wiedzę. Wnioski?
Zanim traficie na
szkolenie, dokładnie sprawdźcie jego program, zweryfikujcie kwalifikacje
prelegentów, przeczytajcie na stronach Wikipedii i na blogach informacje o tym,
czego szkolenie dotyczy. Jeśli znajdziecie wiele stron poświęconych danemu
zagadnieniu, możecie mieć podejrzenie graniczące z pewnością, że dane szkolenie
jest typowym pseudoszkoleniem, które pod względem merytorycznym nie wyjdzie
poza powszechnie dostępne informacje.
A że merytoryczna pustka
jest częściej regułą niż wyjątkiem, niech posłuży przykład kursu z zakresu
analizy finansowej na Uniwersytecie Mälardalen. Niedawno sąd uznał, że ze
względu na brak wartości praktycznej programu kursu, uczelnia musi zwrócić
studentce całe czesne. Dodatkowo fatalną jakość programu kursu potwierdził szef
szwedzkiego urzędu ds. szkolnictwa wyższego. Co z tego wynika?
Otóż, zanim wydacie
ciężko zarobione pieniądze na szkolenie, poświęćcie kwadrans na sprawdzenie,
czy faktycznie warto. Nie kierujcie się dyplomami, nagrodami i certyfikatami
zamieszczonymi na stronach internetowych organizatora kursów (zwykle takie
rzeczy nabywa się drogą kupna od różnych, samozwańczych agencji „certyfikujących”).
Użyjcie rozsądku i Google’a. W dowolnej kolejności.
Twierdzisz, iż "jak zarobić na blogu drugą wypłatę" to dobry temat na jeden z kolejnych postów? ;-) Challenge accepted! Swoją drogą gratuluję pomysłu na spam via wyniki wyszukiwania w Google. Intrygujący.
OdpowiedzUsuńA skoro nie zarabiam na blogu, to może faktycznie warto bliżej i krytycznie przyjrzeć się koncepcji wyświetlanej przez Google'a po wpisaniu "jak zarobić na blogu drugą wypłatę"? Osobiście nie skorzystam, ale temat na artykuł o wdzięcznym tytule "jak zarobić na blogu drugą wypłatę" zapewne niedługo się pojawi ;-) Dzięki za komentarz!