za PixaBay (CC0) |
Ile kosztuje reklama na Instagramie? Ile można zarobić na
Instagramie? Ile kosztuje reklama w telewizji i ile można zarobić na blogu? I
wreszcie ile można zarobić na pojedynczym wpisie na Instagramie albo na Facebooku?
Niestety, to niezbyt fortunne pytania. Generalnie cena reklamy silnie zależy od
jej zasięgu, od jakości grupy odbiorców i od wpływu danego kanału komunikacji
na potencjalnych klientów. Im bardziej „prozakupowa”, im bardziej zamożna grupa
odbiorców skupionych wokół danego kanału komunikacji marketingowej i im
silniejszy wpływ na dany segment odbiorców mają osoby firmujące dany kanał, tym
wyższe ceny reklamy. Tak działa świat i bynajmniej nie zamierzam z tym walczyć.
Niemniej…
Cena reklamy u Kuby Wojewódzkiego
Od dawien dawna krąży w internetowej rzeczywistości hasło,
którego aktualność nieustannie zyskuje na wartości: „inteligencja ludzkości
jest stała, tylko ludzi coraz więcej”. Oczywiście, oficjalnie nikt z nas nie
poczuwa się do owego obniżania ogólnoludzkiego IQ, niemniej patrząc przez
pryzmat nowoczesnej reklamy i kanałów, przez które sprzedawcy komunikują się z
rynkiem i z potencjalnymi klientami, staliśmy się, za przeproszeniem, stadem
owieczek idących za stadem. Czy takie stwierdzenie bliższe jest obrazy naszych
majestatów, czy może raczej bliższe jest prawdy?
Uzasadnienie? Podobno nic tak dobrze nie odzwierciedla
prawdziwości danego stwierdzenia jak wynikający z niego przepływ środków
finansowych. Jeśli faktycznie staliśmy się owcami idącymi za stadem, nasze
postępowanie powinno mieć związek z przepływem dużych pieniędzy pomiędzy różnymi
grupami interesu. Na przykład pomiędzy producentami konkretnych towarów lub
usług i instytucjami zawiadującymi konkretnymi kanałami komunikacji. Czy
faktycznie pieniądze przepływające pomiędzy tymi dwoma grupami są na tyle duże,
by uzasadnić tezę o ludzkości jako stadzie owiec? Sprawdźmy! Na początek ruszę
śladami naszego podwórka i naszych kanałów marketingowych. Na szczęście nie tak
dawno temu sam „Plotek” popełnił research i zszokował swych wiernych
Czytelników stawkami, jakie trzeba zapłacić za umieszczenie produktu w
wybranych programach telewizyjnych.
Taki telewizyjny content
marketing, czyli wyświetlanie produktu na ekranie naszych telewizorów, ma
dwie zasadnicze wersje. Pierwsza, tańsza, to tak zwana scena pasywna. W tym
przypadku produkt jest jedynie widoczny w kadrze, a nasz budżet reklamowy nie
ucierpi aż tak mocno, jak w drugim przypadku, w którym decydujemy się na scenę
aktywną. Scena aktywna oznacza, że nasza oferta zostanie wpleciona w
scenariusz, dzięki czemu telewidz zwróci na nią baczniejszą uwagę. Niestety,
cena rośnie.
Kilka przykładów z życia wziętych. A dokładniej z Plotka
[1], gdyż ufam im niczym brytyjskiemu Daily Mail. I tak, za reklamę produktu w
wersji sceny pasywnej i sceny aktywnej w „Dzień Dobry TVN” zapłacimy
odpowiednio 35 tyś. zł i 52 tyś. zł. Chyba, że zdecydujemy się na program
weekendowy. Wówczas cena rośnie do, odpowiednio, 55.5 tyś. zł i 72 tyś. zł Za
analogiczną reklamę w serialu (a przynajmniej wydaje mi się, że to serial)
„Druga Szansa” zapłacimy odpowiednio 45 tyś. zł. i 65 tyś. zł. U Kuby
Wojewódzkiego jest ponoć najdrożej i ceny kształtują się na poziomie 64 tyś. zł
za scenę pasywną i 95 tyś. zł za scenę aktywną. Czy to dużo?
Telewizja kontra influencer
Trudno powiedzieć ile faktycznie trzeba zapłacić. Zwykle w
przypadku reklamy cena „katalogowa” i cena, którą faktycznie płacimy, to dwie
różne wartości. Nie mam pojęcia, ile faktycznie zapłacimy za to, że Wojewódzki
podaruje gościowi t-shirt naszej produkcji a ile za to, że Dorota Wellman stanie
przy hostessie ubranej w nasza koszulkę. Niemniej roboczo można założyć, że
podobna reklama nie leży w zasięgu cenowym przeciętnego producenta t-shirtów,
którego wolumen sprzedaży nie idzie w dziesiątki tysięcy sztuk miesięcznie.
Oczywiście pozostaje kwestią otwartą, czy takie postępowanie
i taka forma promocji jest moralnie słuszna. Niemniej każdy rozsądny człowiek
zdaje sobie sprawę z tego, że telewizyjna reklama to nie tylko oznaczone bloki
reklamowe (które mało kto ogląda i które świetnie sprawdzają się jako sygnał do
wyrzucenia śmieci, wyprowadzenia psa albo do ugotowania obiadu). Cała telewizja
to jedna, wielka reklama i wiele mądrych głów pracuje nad tym, aby konkretny
produkt wcisnąć do konkretnego, zgodnego z życzeniem reklamodawcy, programu. A
zdarzają się tak ekstremalne wyzwania, jak włączenie promocji zdrowego rozsądku
do relacji z obrad Sejmu.
Jednakże telewizja powoli odchodzi do lamusa, dni chwały ma
już za sobą i nawet tasiemcowe seriale o wątpliwej jakości nie uratują jej
istnienia. Co najwyżej przedłużą agonię telewizji, której długotrwałe umieranie
będzie coraz bardziej kosztowne dla obywateli obciążanych obligatoryjnymi
abonamentami. Tymczasem los telewizji jest relatywnie jasny - jej przyszłość ma
ścisły związek z Internetem, co nawet zauważyła dawno temu brytyjska BBC. Polska
TVP zdecydowanie skręca w stronę powolnej i kosztownej agonii, ale to już inny
temat.
Wcześniej czy później telewizja trafi do Internetu, gdzie spotka
się twarzą w twarz ze swoją internetową konkurencję reklamową. Stacje
telewizyjne trafią na tak zwanych influencerów.
I chociaż nie jestem miłośnikiem makaronizmów, to ten termin, określający osobę
posiadającą znaczący wpływ na opinie szerokiej rzeszy ludzi, przyjął się w
języku marketingowym i niech tak zostanie. Zwłaszcza, że polski odpowiednik
brzmiałby „wpływacz” vel „wpływaczka”, więc trzymajmy się influencera (od ang. to
influence – wpływać). Tylko czy influencerzy
stanowią poważną konkurencję dla potężnych telewizji?
Ile kosztuje wpis na Instagramie?
Owszem, bardzo! Jak twierdzi Independent [2], wpływowi
influencerzy zgarniają po 20 tyś. funtów za wpis na Instagramie. Drogo? Ponoć
niektórzy wyciągają i 60 tyś. funtów za reklamę produktu na Instagramie albo na
Youtube’ie! Za wpis! Jeden! Do tego nie musza budować telewizji, nie muszą
zatrudniać reporterów, marketingowców, księgowych, pracowników technicznych ani
Kuby Wojewódzkiego. Wystarczy im pozycja, jaką wyrobili sobie w mediach
społecznościowych i wpływ, jaki są w stanie wywierać na swoich wiernych fanów.
I tu wracamy do nas, jako do stadka owieczek idących za
stadem. Czy ktoś, kogo opinie można kupić za mniejszy lub większy worek złotówek
lub funtów, zasługuje na miano influencera?
Czy w takim przypadku blogi i konta społecznościowe influencerów nie sa zwykłą powierzchnia reklamową, która nie różni
się w żaden specjalny sposób od sceny pasywnej i aktywnej w „Dzień Dobry TVN”
czy w programach Kuby Wojewódzkiego? Płacę, wymagam, influencer udaje, że mój t-shirt jest super i warto go kupić.
Influencer zarabia, mi rośnie sprzedaż, „followersi”
danego inluencera dumnie paradują
ubrani w moje koszulki, które kosztem kilku tysięcy funtów z dnia na dzień
stały się trendy. Dziwne?
Dziwne. I smutne. Z jednej strony ludzkość stawia na
indywidualizm. Oficjalnie każdy jest nonkonformistą, każdy myśli samodzielnie a
marketing nie ma na niego żadnego wpływu. Nawet korporacje dostrzegają
potencjał w pracownikach, a nie tylko w stanowiskach. Z drugiej strony pieniądze
przepływające pomiędzy producentami i usługodawcami a branżą reklamową są tak
duże, że nie sposób pogodzić tezy o nonkonformizmie większości społeczeństwa z
rzeczywistością. Gdybyśmy faktycznie potrafili oprzeć się wpływowi społecznemu,
ani influencerzy i ani content marketingowcy w telewizji nie mieliby racji bytu.
Tymczasem ludzkość tłumnie podąża za influencerami i telewizyjnym content
marketingiem, a jedynym wyjaśnieniem tej tendencji pozostaje pragnienie
dopasowanie się do społeczności, w której żyjemy. Czasami konieczność
dopasowania staje się tak silna, że obija się o absurd. Przykład typowy dla
warszawskiego Mordoru - bardzo droga biżuteria jednej, konkretnej firmy, którą
w niektórych korporacjach po prostu „trzeba” mieć. Osobiście znam miejsca, w
których brak charmsów jest
towarzyskim i korporacyjnym faux pas.
Influencer prawdę Ci powie?
Czy osoby, które namiętnie śledzą social mediowe gwiazdy i uporczywie podążają ich śladami, zaraziły
się wirusem naśladownictwa w mediach społecznościowych, czy też stały się followersami gwiazd mediów
społecznościowych, gdyż zaraziły się wirusem wcześniej? To kwestia poniekąd
filozoficzna, niemniej patrząc przez pryzmat rynku reklamy i rozwoju mediów
łatwo zauważyć, że przeciętny mieszkaniec kuli ziemskiej coraz bardziej zatraca
swoje „ja” i coraz bardziej bezkrytycznie podąża za odgórnie wyznaczonymi
trendami zgodnymi z wizją wielkich korporacji.
A korporacje, i te mniejsze i te większe, coraz częściej
sięgają po usługi influencerów. Jeśli
spojrzycie na reklamy opisywane na tym blogu łatwo zauważycie, że wiele z nich
odwołuje się do różnego rodzaju „influencerów”.
Na przykład takich, którzy „od 15 lat prowadzą gabinet w Warszawie”. Czy ktoś wierzy
w istnienie takich specjalistów? Ciekawe pytanie.
Patrząc na rzeczywistość przez pryzmat ceny postów na
Instagramie można śmiało domniemywać, iż wiele osób wierzy w szczerość influencerów
i aktywnie podąża za ich wskazówkami i opiniami. W końcu opłacenie 20 tyś.
funtów za wpis musi opłacać się zleceniodawcy. Co z kolei oznacza, że również wiele
osób uwierzy w istnienie hipotetycznych specjalistów, na których powołuje się typowa
dla mojego bloga reklama, w opinie nieistniejących naukowców i w szczerość
wspaniałych laurek od zadowolonych, acz zmyślonych, klientów. Zwłaszcza, że dodatkowo
na wielu portalach blogerzy gorąco polecają produkty, które z racji swojego
składu nie mogą działać w opisywany w reklamie sposób. Dlaczego blogerzy i
użytkownicy Instagrama to robią?
Przyczyna takiego działania jest banalnie prosta. Za
polecanie horrendalnie drogich acz nieskutecznych suplementów diety można
zarobić całkiem spore pieniądze i wielu ludzi korzysta z takiej możliwości
(nawet 40-50 zł za produkt o wartości 150 zł). Opisują poszczególne produkty,
zachwalają ich właściwości i polecają ich zakup. Są jak słynni instagramowi influencerzy, z tą różnicą, że działają
na niewielką skalę. Niemniej dzięki ich ilości i wsparciu „opiniami” na forach,
potencjalny klient łatwo może dojść do wniosku, że to właśnie blogi takie jak
mój wprowadzają w błąd. W końcu kilku, czy nawet kilkudziesięciu blogerów i
forumowiczów nie może się mylić. A stąd już prosta droga do zakupu byle jakiego
kremu za 200 złotych albo kilkunastu kapsułek mieszaniny przypadkowo dobranych
ziółek za 137.
Influencer AD 2016
W czym tkwi problem z influencerami?
Tak naprawdę problem nie tkwi w reklamie, która jest niemalże wszędzie i będzie
rozlewała się na kolejne, aktualnie reklamowo pustynne obszary. Problem tkwi w
nas i polega na bezkrytycznej wierze w rzeczy, które wyczytamy w Internecie
albo które zobaczymy w telewizji. Stajemy się owieczkami idącymi za stadem.
Generalnie ludzkość zawsze podążała za różnego rodzaju
influencerami, wzorcami godnymi naśladowania, lokalnymi i światowymi gwiazdami.
Niemniej jeszcze pół wieku temu to zjawisko nie było przemysłem reklamowym a jedynie
chęcią pławienia się w blasku sławy konkretnego idola. Generalnie nie ma w tym
nic złego, gdyż jako gatunek jesteśmy istotami społecznymi, a każde
społeczeństwo preferuje określone wzorce zachowania, trzymanie się modnego
stylu i postaw zgodnych z ogólnie przyjętymi wartościami. Nonkonformiści
skazani są albo na odtrącenie, albo na stanie się influencerami.
Obecnie, w roku 2016, promowane wzorce zaczynają stawać się produktem
konkretnych korporacji, które albo mogą stworzyć własnego influencera, albo wynająć już istniejącego. Pozostaje pytanie, czy
warto podążać za tak wyznaczonymi trendami. I czy to jeszcze trendy, czy może
raczej ustalanie mody pod kątem własnej produkcji?
Na podstawie:
[1] www.plotek.pl/plotek/51,79592,20575816.html
[2] www.independent.co.uk/life-style/fashion/instagram-fashion-bloggers-how-much-do-they-earn-sponsored-posts-zoella-susie-lau-a7350131.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz