za PixaBay (CC0 Public Domain) |
Jak powszechnie wiadomo, miód stanowi świetne źródło glukozy
i fruktozy, dzięki czemu, w połączeniu z sokiem z cytryny, wodą i szczyptą soli
stanowi podstawę samodzielnie robionych napojów izotonicznych. Poza tym miód
zawiera acetylocholinę obniżającą ciśnienie krwi, cholinę chroniącą wątrobę, a
do kompletu działa antybakteryjnie. Miód to prawdziwy dar natury. Czy w świetle
powyższego można przyczepić się do reklamy kremu „Manuka Extra”, opartego na
wyjątkowym miodzie z Nowej Zelandii, zwanym manuka?
Manuka Extra, methylglyoxal i dwóch profesorów
Owszem, można. A nawet trzeba. Ale po kolei. Jak wiadomo,
miód manuka robi ostatnio furorę prawie tak wielką, jak Anna Lewandowska.
Poniekąd słusznie, gdyż manuka jest miodem, przez co ma wszystkie pozytywne
właściwości miodu, po drugie, jak twierdzi nauka (ta prawdziwa) miód manuka
zawiera ogromne ilości związku organicznego zwanego methylglyoxal, który w założeniach ma stanowić o wyższości miodu
manuka nad miodem lipowym, akacjowym albo wielokwiatowym.
Badania miodu manuka prowadził dekadę temu na Uniwersytecie
Drezdeńskim prof. Thomas Henle.
Henle stwierdził, że miód manuka zawiera od ok 20 do ponad 800 mg methylglyoxalu
(MGO) w kilogramie produktu. Methylglyoxal występuje również w zwykłych
miodach, ale w znacząco niższych stężeniach (w okolicach 3 mg/kg) i miał być
tym związkiem organicznym, który decyduje o właściwościach antybakteryjnych
miodu z Nowej Zelandii [1].
Niestety, działanie miodu manuka nie jest do końca jasne,
podobnie jak wpływ antybakteryjne działanie MGO. Przykładem niech będzie prof. Peter Molan, wedle którego miód
manuka zachowuje swoje antybakteryjne właściwości po zneutralizowaniu działania
methylglyoxalu, a właściwości antybakteryjne nie korespondują z poziomem
zawartości MGO [2]. Najszczerzej będzie stwierdzić, że badania trwają, a
najbezpieczniej będzie założyć, że miód manuka działa, ale niekoniecznie dzięki
większej zawartości MGO niż w miodzie produkowanym przez nasz, polskie
pszczoły. I zrobiło się patriotycznie.
A jeśli jesteście fanami miodu manuka, to mam dla Was ciekawostkę,
typową dla wszystkich produktów naturalnych, których podaż nie nadąża za
popytem. Produkcja miodu manuka w Nowej Zelandii (zdecydowana większość
produkowanego miodu) to około 1.700 ton rocznie. Natomiast roczna, światowa
sprzedaż miodu manuka oscyluje wokół 10.000 ton [3]. Dziwne? W nowoczesnym
biznesie, w którym żądza pieniądza nierzadko stoi ponad uczciwością czy troską
o zdrowie klientów, nie jest to specjalnie zadziwiające. Z drugiej strony
wielkość sprzedaży produktów podszywających się pod miód manuka wzbudza
zrozumiały niepokój, czy aby na pewno miód, który kupujesz, jest oryginalny.
Jeśli kupujesz miód manuka od certyfikowanego producenta,
zapewne jest on oryginalny. Jeśli kupujesz od tajemniczej firmy, jaką jest sprzedawca
kremu „Manuka Extra”, który nawet w swoim Regulaminie nie był uprzejmy ujawnić nazwy
i lokalizacji, wątpliwości są bardziej niż uzasadnione. Gwarancja na to, że w
produkcie faktycznie znajduje się oryginalny miód manuka, jest praktycznie
żadna. I to dobry moment, by przejść do mojej ulubionej części związanej z
poszczególnymi produktami, czyli do opisu strony reklamowej cudownego kremu na
bazie miodu manuka „Manuka Extra”.
Manuka Extra, czyli Photoshop w akcji
Na wstępie szczegół, na który warto zwrócić uwagę, czyli
zdjęcia. A konkretnie zdjęcia przedstawiające dłonie przed kuracją kremem
„Manuka Extra” i po kuracji. Cechą charakterystyczną i nie od razu rzucającą
się w oczy jest to, że lewa i prawa strona zdjęcia to dokładnie te same dłonie,
na tej samej fotografii! Różnica tkwi w opracowaniu jednej z nich (z zapewne
obu) w Photoshopie lub innym programie graficznym z wyższej półki.
Co ciekawe, wcale nie trzeba szczególnie uważnie przyglądać się
ujęciom dłoni. Wystarczy poświęcić krótką chwilę, by dostrzec, że na obrazku
umieszczono dwa te same zdjęcia. Rozumiem, że autor broszurki reklamowej
poszedł na łatwiznę, ale to zdjęcia dłoni! Można było zrobić po dwie różne
fotografie dłoni współpracowników i dopiero te opracować w Photoshopie. Całość
nie wyglądałaby już nie tyle niepoważnie, co absurdalnie.
Tekst reklamowy to kalka marketingowego standardu, z
nieodzownym komentarzem użytkownika „panna_marianna”: „Próbował ktoś?”. To nowa, świecka tradycja. Podobnie jak to, iż „Tajemnicę działania metody odkryto dopiero
po przeprowadzeniu dogłębnych badań na Uniwersytecie Stanowym w Scranton, USA”
[4].
Jak zawsze w podobnych przypadkach tak i w przypadku „Manuka Extra” mamy „super-skuteczny”
sposób osiągania fantastycznych rezultatów (potwierdzonych na Uniwersytecie
Stanowym w Scranton), którym w tym przypadku jest miód manuka. Ale w miejsce
standardowych 300%, marketingowcy postanowili zaszaleć: „W odróżnieniu od zwykłego miodu, miód Manuka zawiera nawet 1000% więcej
methyloglyoxalu (MGO) – substancji odpowiedzialnej za tak fantastyczne
rezultaty w regeneracji skóry” [4]. Przesadzili? Ktoś z Was da więcej?
Jeśli ktoś obstawił dużo więcej, wygrał. W zwykłym miodzie methyloglyoxalu
jest ok 3 mg/kg, w miodzie manuka nawet 800 mg/kg (zależnie od czasu
leżakowania, MGO 550+ leżakuje ok. 7 lat). To jakby dużo, dużo, duuuuużoooo więcej
niż wspomniane „1000%”.
Aby pozostać w klimatach obrazowych, gdyż nic tak nie działa
na klienta jak obraz, marketingowcy zaatakowali prozą z wyższej półki: „Już po jednokrotnym zastosowaniu miodu
Manuka Extra, uszkadzające skórę dłoni drobnoustroje są natychmiast niszczone i
dosłownie wymiatane z jej powierzchni” [4]. Nic tak nie działa jak
wymiatanie. „Manuka Extra” działa lepiej niż bomba atomowa wypełniona napalmem
i tyrolską muzyką folk. Wymiata bezwzględnie.
Manuka Ekstra, witajcie na kontynencie Nowa Zelandia
Przechodzimy do strony sprzedażowej? A co tam, raz się żyje.
Strona sprzedażowa pozostaje w zgodzie ze świecką tradycją, tudzież z wątpliwej
jakości sztancą do produkcji kolejnych reklamowych W temat cudownych,
niepowtarzalnych i jedynych w swoim rodzaju właściwości reklamowanego produktu
wprowadza nas specjalista: „Nazywam się
Rafał Majewski i jestem ekspertem w dziedzinie chorób i zmian skórnych. Od 15
lat prowadzę własny gabinet w Warszawie” [5]. Piętnastoletnia praktyka i
gabinet w Warszawie. Standard.
Tak czy inaczej, Pan Rafał Majewski, o wyglądzie
hollywoodzkiego amanta lat sześćdziesiątych, dokonał przełomowego odkrycia: „Sprawdziłem
wiele sposobów, ale tylko jeden pozwolił widocznie wygładzić skórę dłoni w
trakcie pierwszego tygodnia stosowania”. A to wszystko dzięki temu, że krem „Manuka
Extra” działa na trzech płaszczyznach: niszczy wolne rodniki, nawilża i odżywia
skórę oraz automatycznie odnawia skórę. I to wszystko zawdzięczamy pszczołom z
Nowej Zelandii. I oczywiście Rafałowi Majewskiemu!
Na marginesie, ciekawostka geograficzna. Gdybyście byli
ciekawi, gdzie rosną krzewy manuka, to donoszę za stroną sprzedażową: „Krzewy te porastają wyłącznie najczystszy,
najbardziej dziewiczy kontynent – Nową Zelandię”. Tak, kontynent. W ten oto
sposób Nowozelandczycy nie muszą już zazdrościć Australijczykom, że ich skromne
państwo to jedynie dwie duże wyspy i kilka mniejszych. Kontynent w pełnej
krasie. I do tego dziewiczy. Ale to zupełnie nowy kontynent, więc musi być
dziewiczy.
Na koniec dział marketingu uraczył nas opinią Pana Dariusza
Klimka, dla którego krem „Manuka Extra” stał się odpowiednikiem kolczugi średniowiecznego
rycerza względnie pola siłowego Rycerza Jedi: „Większość różnych sposobów,
które stosowałem, by choć trochę polepszyć stan dłoni, nie dawała efektu. Ale
nie Manuka! To tak naturalne, że oprócz tego, że skóra z każdym dniem wyglądała
lepiej, to mimo, że cały czas pracowałem w swoim warsztacie, dłonie stały się odporne i nowe rany po
prostu przestały się pojawiać” [5, podkreślenie moje]. Pozostaje nadzieja,
że Pan Klimek posmarował sobie również piętę i nie skończy jak Achilles.
Krem Manuka Ekstra, cena, opinia
Krem „Manuka Extra” kosztuje 97 złotych za tubkę o masie 35
gram. Drogo? Zważywszy na to, że nie mamy żadnej gwarancji na to, co faktycznie
znajduje się w opakowaniu, bardzo drogo! A nie mamy gwarancji, gdyż nawet nie
wiemy, kto, gdzie, kiedy i z czego wyprodukował krem „Manuka Extra”.
Bezpieczniej będzie założyć, iż zawartość „miodu manuka” w tym produkcie nie
należy do 1.700 ton miodu manuka produkowanego przez nowozelandzkie pszczoły w
zgodzie z ustalonymi przez władze Nowej Zelandii standardami.
Dodatkowo, oznaczenie miodu manuka skrótem MGO jest
niewystarczające. MGO w przypadku opisu produktu powinno być powiązana z liczbą
określającą zawartość methylglyoxalu w produkcie. Na przykład MGO 250+ oznacza,
że w tym konkretnym wyrobie znajduje się minimum 250 mg methylglyoxalu w
kilogramie miodu. Abstrahując oczywiście od tego, czy faktycznie za właściwości
miodu manuka odpowiada methylglyoxal.
Wniosek końcowy? Biorąc pod uwagę brak informacji, co do
producenta i certyfikacji produktu przez stosowne władze nowozelandzkiego „kontynentu”,
zdecydowanie odradzam zakup „Manuka Extra”. Nawet nie zagłębiając się w ofertę
internetowych aptek łatwo zauważyć, że 50ml kremu z miodem manuka MGO 250+
kosztuje ok. 70 zł (a zapewne bez problemu znajdziecie coś tańszego).
A dla mniej zasobnych finansowo polecam krem z krajowego
miodu, który bez żadnych problemów można zrobić samodzielnie w warunkach
domowych.
Na podstawie:
[1] de.wikipedia.org/wiki/Manuka-Honig
[2] researchcommons.waikato.ac.nz/bitstream/handle/10289/2142/MGO_2_NZBK.pdf?sequence=1&isAllowed=y
[3] tu-dresden.de/tu-dresden/newsportal/ressourcen/dateien/universitaetsjournal/uj_pdfs/uj_2015/UJ06-15.pdf?lang=en
[4] breakingweeklynews.com/48/wdt-1887/
[5] dailycashsaver.com/48/wdt-1887/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz